Spotkanie z drugim człowiekiem, to dar.
Bo otrzymujesz od niego czas. Bo otrzymujesz od niego uważność. Bo obdarza Cię troską, zaufaniem. Niekiedy otrzymujesz też ogrom radości, szaleństwa, pomysłów, które zaczynają kiełkować w Waszych głowach, a gdy nimi się ze sobą dzielicie, to wzrastają ze zdwojoną siłą.
To dar, bo padają mądrości.
A mądrości najcenniejsze, gdy najprostsze. Gdy trafiają w sedno. Po prostu.
I gdy słyszysz, że w życiu i w pracy warto być po prostu WYSTARCZAJĄCO DOBRYM, to przecierasz oczy ze zdumienia jak bardzo jest to trafne spostrzeżenie. I jak bardzo na opak dążeniom współczesnych pracowników, pracodawców, rodziców, nauczycieli, uczniów. Bo jak to WYSTARCZAJĄCO DOBRYM?
Przecież popularne jest stawianie coraz wyżej poprzeczki. Popularne jest przecież dopracowywanie najmniejszych szczegółów. Wyznaczanie kolejnych celów. Życie w biegu. Odhaczanie kolejnych zrealizowanych punktów planu. Media społecznościowe, internet jeszcze bardziej to podsycają. Bo gdy widzisz kolorowe życie znajomych, celebrytów z idealnym, rozwojowym planem dnia i sylwetką jak marzenie, to czujesz się niewystarczająco dobra. Bezbarwna. Nieidealna. NIETAKA.
Lecz…to właśnie dążenie do ideałów jest nudne. Bo każdy jest JAKIŚ. W byciu sobą jest autentyczność i magia i piękno. A perfekcjonizm? Jest bezcelowy. Pogoń za tym, co nieosiągalne jest złudna i za dużo energii kosztuje.
I żadna nowość w tym, co teraz piszę. Mądrości te setki lat już mają. W ubiegłym wieku, Donald Winnicott – brytyjski psychoanalityk i pediatra stworzył pojęcie „wystarczająco dobra matka” by przekonać kobiety, że idealna matka nie istnieje. I że bycie dobrą mamą jest całkowicie w porządku. Że to wystarczające.
A to tyczy się także innych sfer życia: pracy, nauki, sportu, codzienności.
Więc gdy po raz kolejny będziesz szukać dziury w całym, przypomnij sobie, to stwierdzenie. Albo powtarzaj je jak mantrę. Bądź WYSTARCZAJĄCO DOBRY/DOBRA. Bądź.