Czy brakuje Wam słońca? Lecimy zatem do Lizbony! Naszym przewodnikiem będzie Katarzyna Strauchmann, która od dwóch lat mieszka w Lizbonie i pracuje w firmie z branży fin-tech. Oprócz tego, Kasia prowadzi bloga findingcati.com (i facebook’a), który jest zapisem przygód, historii ciekawych ludzi i zawiera ciekawostki językowe.
W tym artykule dowiesz się:
1. Jak długo Kasia jest już w Portugalii. Skąd decyzja o emigracji i dlaczego akurat ten region?
2. Co ją najbardziej urzekło w Portugalii i Portugalczykach w pierwszych tygodniach pobytu?
3. Czy wyjeżdżając do Portugalii znała portugalski? Jak się dogadywała?
4. Kasia pracuje w firmie z branży fin-tech, czym dokładni się zajmuje i jak wygląda jej dzień z życia?
5. Jak szukała zatrudnienia w Portugalii? I czym różni się rekrutacja od tego co znamy z polskich firm?
6. Specjaliści z jakich dziedzin są najbardziej poszukiwanii w Portugalii?
7. Do ilu dni urlopu wypoczynkowego rocznie uprawniony jest pracownik? I oczywiście, co w przypadku choroby? Można wówczas skorzystać ze znanego nam L4?
8. A godziny pracy? W Polsce, pełny etat to ustawowo 8 godzin dziennie, 40 godzin tygodniowo. Jak jest w Portugalii?
9. Jak wygląda relacja zarobków do kosztów życia?
10. Portugalczycy lubią tak opisywać niektóre miejscowości „w Bradze się modlą, w Porto pracują, w Coimbrze studiują, a w Lizbonie żyją”. Tak faktycznie jest, że to właśnie stolica jest ich ulubionym miejscem do życia? Co tak do niej przyciąga?
11. Przeczytaliśmy, że w Portugalii, zgodnie z prawem każdy jest po śmierci automatycznie dawcą narządów (chyba, że wcześniej jasno tego odmówi). Poważnie? W Polsce jest wręcz przeciwnie (trzeba wyrazić wyraźną zgodę na bycie dawcą narządów po śmierci)
12. Portugalia to kraj słynący z wyśmienitych win. Zapewne za sprawą Porto 😊 Czy udało jej się kiedyś odwiedzić portugalskie winnice?
13. Co miłośnicy dobrej kuchni powinni skosztować podczas swojego pobytu w tym kraju?
14. Portugalia jest jednym z najpopularniejszych miejsc na świecie odnośnie surfowania. Można tutaj surfować 364 dni w roku. To prawdziwy raj! Czy próbowałaś już może surfingu bądź windsurfingu? Jakie inne sporty uwielbiają Portugalczycy?
15, Jak spędzają czas wolny Portugalczycy?
16. Jakie są najczęstsze stereotypy na temat Portugalczyków?
17. Złota rada dla osób planujących emigrować do Portugalii, to…
W lutym 2020 świętuję moją drugą rocznicę w Portugalii. Przyjechałam do Lizbony na ostatni semestr mojej magisterki w ramach Erasmusa; to nie był przypadek, bo sześć lat temu odbyłam praktyki w Lizbonie i koniecznie chciałam tu wrócić na dłuższy okres. Praktyki były w przedszkolu; do tej pracy nie zapałałam miłością, natomiast jeśli chodzi o miasto – wpadłam po uszy. Program na moim wydziale proponował mi inne miasta, ale udało mi się namówić Panią z biura wymiany o nagięcie reguł i załatwienie mi miejsca na dziennikarstwie na Universidade Lusofona. Po paru miesiącach i pobyt, i moje studia dobiegały końca, i musiałam podjąć decyzję, czy wrócić do Wrocławia i szukać tam pracy na etacie, czy skorzystać z okazji, że już jestem częściowo zainstalowana w Lizbonie i znaleźć pracę tutaj. Podczas wymiany doszłam do wniosku, że Lizbona ma niezwykle rozwinięty rynek outsourcingu i każdy posiadacz paszportu Unii Europejskiej, który mówi po angielsku i w jakimś innym znanym języku, jest w stanie znaleźć pracę w tydzień. Stanowiska nie są bardzo ambitne, ale na początek biurowej kariery wystarczą. Tak znalazłam moją pierwszą pracę w outsourcingowej firmie; zaczęłam w lipcu, zaraz po zakończeniu semestru.
Portugalii i Portugalczykach w pierwszych tygodniach pobytu?
We Wrocławiu przywykłam do tego, że mój grafik łączący studia i pracę był zawsze wypełniony po brzegi i dlatego wszędzie poruszałam się szybkim krokiem. W Lizbonie zwolniłam; z wielu powodów. Pierwszy to oczywiście fakt, że po chodnikach chodzi się w powolniejszym rytmie, niespiesznie gawędząc przez telefon albo z kolegą/koleżanką. Biegnący w pocie czoła ludzie wywołują zdziwienie. Spóźnialscy wolą z godnością powolnie dojść do celu, zamiast lecieć na złamanie karku. Brak nerwowych ruchów wpływa też na to, że stres nie rzuca się w oczy i dlatego Portugalczycy wyglądają na zrelaksowany naród.
Po drugie, to chodniki w Lizbonie naprawdę wymagają więcej skupienia; są nierówne, śliskie i pełne psich niespodzianek. Te dwa faktory zmusiły mnie do wrzucenia niższego biegu i bardzo podoba mi się ta zmiana. Chodząc powoli mam dużo okazji do zaobserwowania scenek rodzajowych, takich jak: babci w oknie, pięknej mozaiki, ciekawych strojów.
Druga rzecz, która mnie urzekła i którą szybko zaadaptowałam jako własny zwyczaj, to kawa. To mały rytuał pięciu minut dla siebie, o każdej porze dnia, przed pracą, w trakcie i po. To tania i przyjemna rozrywka – w Lizbonie espresso kosztuje przeciętnie 60 centów – i ludzie cieszący się chwilką relaksu przy kawie to obrazek tak częsty, jak ludzie palący papierosy.
Studiowałam filologię hiszpańską, gdzie jako dodatkowy obowiązkowy język romański wybrałam portugalski. Znajomość portugalskiego na przeciętnym poziomie pomogła mi się dogadać w wielu sytuacjach, a bycie otoczoną przez język pozwoliło mi nauczyć się go płynnie już po przyjeździe do Lizbony. Szlifuję portugalski tylko dla własnej satysfakcji, bo nie chodzę na kursy, a w pracy używam angielski, polski i hiszpański. Można powiedzieć, że to hobby lub rozrywka. Ponadto, w Lizbonie prawie wszyscy mówią bardzo dobrze po angielsku i często odnoszę wrażenie, że wolą mówić po angielsku niż portugalsku. Niejednokrotnie miałam kuriozalne sytuacje, kiedy mówiłam do portugalskiego sprzedawcy po portugalsku, on odpowiadał po angielsku, więc ja znów próbowałam po portugalsku, na co on znów po angielsku i coraz bardziej przypominało to konkurs kto dłużej wytrzyma bez przejścia na język rozmówcy, a nie rozmowę pomiędzy sprzedawcą, a klientem.
Pracuję w firmie, która oferuje innym firmom plany zarządzające akcjami ich pracowników. Mój dział obsługuje bezpośrednio pracowników, którzy mają problemy z platformą lub potrzebują wyjaśnień na temat zasad obowiązujących w planie ich firmy. Obsługuję klientów po polsku, angielsku i hiszpańsku. Obsługujemy plany ponad 150 firm i mój typowy dzień polega na odbieraniu telefonów i odpisywaniu na maile. Intensywność pracy zależy od tego, czy więksi klienci mają otwartą możliwość sprzedaży akcji lub zapisywania się do planu – wówczas jest dużo więcej akcji niż zazwyczaj.
Moją pierwszą pracę znalazłam szybko; wysłałam CV w odpowiedzi na ogłoszenia parunastu firm outsourcingowych i po tygodniu miałam już zaproszenie na rozmowę o pracę. W Portugalii jest kilka stron internetowych, na których ogłaszają się pracodawcy; najbardziej znane to Glassdoor, Indeed i emprego.sapo.pt. Moją drugą pracę dostałam przez polecenie. Na facebooku w grupie Polaków w Portugalii znalazłam ogłoszenie jednej dziewczyny – jej firma szukała osób z polskim i dodatkowym językiem europejskim. Odezwałam się do niej i ona przekazała moje CV, a następnie dostałam zaproszenie na rozmowę.
Specjaliści IT są na pewno dobrze opłacani, ale najwięcej ogłoszeń widać dla call center. Wiele dużych firm takich jak Uber, Airbnb, Booking.com otwiera w Lizbonie swoje centra obsługi klienta i zrzesza ogromną liczbę pracowników we wszystkich językach europejskich. Wystarczy znać angielski na poziomie komunikatywnym plus inny język europejski – polski, hiszpański, francuski – żeby dostać tego typu pracę, która, choć mało ambitna, zapewnia pewnego rodzaju stabilność i jest dobrym startem na nowej drodze życia. Wiele firm w poszukiwaniu pracownika oferuje pakiet przeprowadzkowy: jeśli mieszkasz za granicą a chcesz się przeprowadzić do Lizbony i pracować dla ich firmy, dostaniesz bilet na samolot a także pokój opłacony przez pracodawcę.
Większość outsourcingowych firm daje pracownikowi 2 dni urlopy na każdy przepracowany miesiąc. Ze względu na dużą rotację pracowników, dni nie można wykorzystać z góry, lecz dopiero po przepracowaniu tego miesiąca; kumulują się więc zamiast być przyznanymi na kredyt. Za pracowanie w święto ustawowe pracodawcy oferują różne możliwości wynagrodzenia: pół dnia wolnego a pół dnia dodatkowo płatne, albo półtora dnia wolnego do odbioru w dowolnym terminie.
Z chorobowym jest bardzo nieciekawie; to najbardziej krytykowana przeze mnie kwestia w temacie pracy w Portugalii. Pierwsze dwa dni choroby nie są w ogóle płatne, a dopiero za trzeci dzień i następne otrzymujemy 60% pensji, nie od pracodawcy, tylko od ubezpieczenia społecznego. Oczywiście za wszystkie dni należy mieć zwolnienie od lekarza publicznej służby zdrowia, nawet za dwa pierwsze, w przeciwnym razie pracodawca odliczy sobie za nieobecność. W razie choroby można więc być podwójnie stratnym – nie dość, że nie zarobić nic, to jeszcze mieć obciętą pensję. Nie jest wcale łatwo dostać się do lekarza publicznego, bo kolejki są ogromne i wiele chorych odchodzi rano z przychodni z kwitkiem, bo nie udało im się zapisać na dany dzień. W konsekwencji, wiele ludzi wybiera pójść do pracy mimo choroby, co – jak wiadomo – nie sprzyja produktywności ani samopoczuciu kolegów.
Wiele firm oferuje dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne, w ramach którego można się umawiać prywatnie do specjalistów i lekarzy pierwszego kontaktu. To jednak nigdy nie jest darmowe, tylko pokrywa jedną część; dlatego wizyta u lekarza pierwszego kontaktu może kosztować około 30 euro.
W Portugalii z czterdziestu ustawowych godzin robi się 45, bo codziennie trzeba odbyć obowiązkową godzinną przerwę na obiad. Przerwa obiadowa to święty obowiązek i pracodawcy, i pracownika, i ze strony żadnego z nich nie może wyjść sugestia skrócenia jej, albo usunięcia. Na początku bardzo mi przeszkadzało, że mój dzień pracy wydłuża się przez to o bezpłatną godzinę – a w zimie to cenna godzina światła dziennego – i przeliczałam, co bym mogła w ciągu tego czasu zrobić poza biurem. Potem przyzwyczaiłam się i przeznaczyłam pół godziny na jedzenie, a pół na spacer po okolicy. Teoretycznie przerwę powinno się brać w połowie dnia, ale ja wybieram iść na obiad po pierwszej, żeby druga „połowa” była krótsza. Oprócz tego, pracodawca musi dać pracownikowi dwie przerwy 10-minutowe. Na szczęście w mojej firmie nie jest to restrykcyjnie kontrolowane, ale znam przypadki, gdzie pracownicy są rozliczani ze zbyt długich pauz.
W Portugalii zdecydowana większość ludzi przynosi swoje lunchboxy opakowane w śliczne torebki i wyposażone w pełno przekąsek, czasem idąc na szybki lunch do okolicznej knajpki. Wszystkie restauracje i jadłodajnie, a także kawiarnie, mają jakieś menu i zestawy obiadowe, i między 12 a 14 są kompletnie zajęte przez grupki kolegów i koleżanek z pracy. Obiad w restauracji poza centrum jest zazwyczaj tańszy niż kolacja, i kosztuje od 8 do 10 euro.
Wiele firm, najczęściej korporacji outsourcingowych, daje pracownikom karty przedpłacone, którymi można płacić w restauracjach i supermarketach. Bonus żywieniowy waha się od 6,50 do 10 euro za przepracowany dzień i jest płacony na tę osobną kartę pod koniec miesiąca.
Inne udogodnienie, które chętnie wprowadziłabym w Polsce, to czternaście pensji. Każdy pracownik zatrudniony na umowie o pracę – niezależnie czy na czas określony, czy nieokreślony – dostaje dwie dodatkowe pensje w roku: wakacyjną i świąteczną. Brzmi super, prawda? Niestety istnieje parę obostrzeń. Jeśli nie przepracowałeś jeszcze pełnego roku, pracodawca najpewniej wypłaci na wakacje i święta pensje proporcjonalne do przepracowanych miesięcy. Jeśli wypłaci całość mimo faktu, że nie masz za sobą jeszcze 12 miesięcy w tej firmie, to świadczy o jego hojności. Po drugie, wiele outsourcingowych korporacji oblicza pensję na zasadzie podstawy, która jest taka sama dla wszystkich, i bonusów (językowego, za produktywność itd.). Trzynasta i czternasta pensja mogą odzwierciedlać tylko podstawę, bez bonusów, mimo że każda inna pensja będzie je zawierać.
Zdecydowanie najdroższym elementem życia w większych miastach, przede wszystkim w Lizbonie i Porto, jest wynajem mieszkania. W ciągu pięciu lat ceny za wynajem podwoiły się. Nowoprzybyłym ciężko jest znaleźć pokój, bo ceny zaczynają się od 350 euro, a jeśli chodzi o mieszkanie, to dwupokojowe mogą kosztować nawet 800 euro. Potem, kiedy już się wdrożysz i będziesz mieć siatkę znajomych, znalezienie pokoju lub mieszkania jest łatwiejsze, bo wszyscy pamiętają o sobie nawzajem i informują się o tańszych opcjach.
Najniższa krajowa w Portugalii to około 650 euro na rękę. Najniższy próg jest wolny od podatku, ale i tak ciężko wyobrazić sobie mieszkanie w mieście za połowę swoich zarobków. Wśród Lizbończyków najpopularniejsze są takie rozwiązania: mieszkanie z rodziną dopóki się da, albo wynajem pod miastem, gdzieś, gdzie jest dobry transport do Lizbony, gdzie znajduje się większość korporacji. Coraz więcej osób wyprowadza się na drugą stronę rzeki, skąd co 15 minut kursuje stateczek do Lizbony – a potem przesiada się do metra. Trzy dobrze rozwinięte linie kolejowe na obrzeża – do Sintry, Cascais i Azambuja – sprawia, że wiele ludzi wybiera mieszkanie we wsi przy którejś ze stacji i codziennie półtora godzinne dojazdy do pracy lub na uniwersytet.
Transport publiczny w Lizbonie to coś, czym miasto może się chwalić. Miesięczny imienny kosztuje tylko 30 euro i upoważnia do nielimitowanych przejazdów w obrębie Lizbony. Ludzie mieszkający poza miastem mogą wykupić kartę za 40 euro, dzięki której można jeździć bez ograniczeń metrem, autobusami, pociągami na wyżej wymienionych liniach i stateczkiem po rzece.
Chociaż linii metra nie ma wielu, to docierają do wielu odległych dzielnic. Jest dużo linii autobusowych, a pojazdy są nowe i czyste, chociaż, jeśli można coś skrytykować, to są zbyt małe i przypominają od środka autobusy dalekobieżne; ciężko jest się przecisnąć w godzinach szczytu, żeby wyszła jedna osoba to pięć innych musi się przesunąć. Wszyscy wchodzą ogonkiem przez drzwi kierowcy, obijając kartę; wychodzimy tylko jednymi tylnymi drzwiami, przez co cały rytuał wchodzenia i wychodzenia zajmuje wieki i autobusy mają opóźnienia.
Ceny w supermarketach są odrobinę wyższe niż w Polsce. Najlepiej dostępny i najlepiej wyposażony sklep to portugalski brat Biedronki – Pingo Doce, czyli „słodka kropla”. W supermarketach można kupić świeże ryby i sery, a także mięso, w przystępnych cenach. Mimo że zakupy w supermarkecie mogą wyjść trochę drożej niż w Polsce, to na pewno dużo przystępniejsze jest jedzenie na mieście. Zwyczajowo całe rodziny chodzą na kolację do restauracji dużo częściej niż w Polsce, i nie tylko od wielkiego dzwonu. Za kolację od osoby, danie, przystawki i napój lub wino, można zapłacić około 12 euro (oczywiście poza centrum Lizbony).
Istnieje silna rywalizacja między Porto, a Lizboną, każde z tych miast ma swoich silnych zwolenników gotowych wdać się w dyskusję z wielbicielem tego drugiego, coś jak kibice drużyn piłkarskich w wersji light. Lubię oba miasta, ale oczywiście wolę Lizbonę, dlatego tu mieszkam. Lizbona ma pewien hipisowski, radosny urok, a także wiele pozostałości z czasów arabskich, z kolei Porto jest bardziej mistyczne, nostalgiczne i przywodzi na myśl celtycką atmosferę. Lizbona przyciąga mimo wszystko, bo tu koncentrują się wszystkie firmy, a także zarobki są wyższe. Za pracę w podobnym sektorze na takim samym stanowisku można dostać nawet 200 euro mniej w Porto i okolicach, niż w Lizbonie. Oprócz tego, mimo firm outsourcingowych, stolica w ostatnich latach przyciąga pełno zagranicznych inwestorów, jest tu cała populacja freelancerów pracujących zdalnie w coworking space’ach które wyrastają teraz jak grzyby po deszczu.
Przypływ młodych pracowników wpłynął na boom kawiarni, barów, restauracji o unikalnych wystrojach i charakterach. W Lizbonie nigdy nie będziesz się nudził, bo o każdej porze dnia i nocy jest pełno miejsc do wyboru, niezależnie od pogody.
To prawda. Z tego, co słyszałam, istnieją trzy systemy według których klasyfikuje się dawców: zapisanie się, wypisanie się i wymagana zgoda. W Portugalii każdy od urodzenia jest klasyfikowany jako potencjalny dawca, chyba, że zapisze się do krajowego rejestru nie-dawców (można to zrobić w każdej przychodni). Portugalia jest czwartym krajem w Europie jeśli chodzi o przeszczepy narządów. To również tyczy się obcokrajowców mieszkających w Portugalii, czyli na przykład mnie. Jeśli ktoś przebywający na wakacjach w Portugalii umrze, to nie znaczy, że natychmiast pobierze się od niego organy, w tym przypadku bowiem będzie obowiązywać prawo jego kraju zamieszkania.
Parę lat temu odwiedziłam Calem, muzeum produkcji wina po drugiej stronie rzeki Duero, czyli technicznie już nie w Porto, lecz w Vila Nova de Gaia. Historii na temat produkcji wina towarzyszyła degustacja, więc wspomnienia mam bardzo miłe, ale czuję że brak mi edukacji w tym zakresie – chciałabym więc wybrać się na wycieczkę do doliny Duero, gdzie znajdują się winnice. W Portugalii w ciągu dwóch lat spróbowałam naprawdę pełno rodzajów, ale wciąż wydaje mi się, że to zaledwie jeden procent wszystkich istniejących możliwości – dla zilustrowania tego, w supermarkecie regały z winem zajmują jeden długi korytarz podczas gdy innym alkoholom przydzielono zaledwie po półeczce. Wino porto jest dobre, lecz ze względu na słodycz, nie pije się go tu w dużych kieliszkach, a raczej jako likier. Lubię wina wytrawne z regionu Alentejo, ale wydaje mi się, że z portugalskimi winami nie ma chybionych wyborów.
Portugalscy szefowie kuchni lubią przepisy proste, lecz pyszne. Składników ani egzotycznych nie ma wielu, a mimo tego danie wychodzi smakowite. Po pewnym czasie można się jednak znudzić ograniczoną liczbą opcji. Najpopularniejsze wybory to kotlet, często w towarzystwie jajka smażonego, albo grillowana ryba, zawsze z dodatkiem rozgotowanego ziemniaka i symbolicznej sałatki z pomidora i sałaty. Jest też pełno owoców morza: popularne dania to kalmary albo ośmiornica podana z olejem i czosnkiem. Moje ulubione danie to kawał surowego mięsa serwowany na gorącym kamieniu. Klient sam kontroluje stopień ugotowania mięsa, przyciskając odkrojone kawałki mięsa do kamienia i później zjadając z sosem. Nie dość, że pyszne, to jeszcze w zestawie jest element zabawy polegający na tym, że czujesz się jak człowiek prehistoryczny, smażący zdobycz na skale.
Portugalskie dania, mimo, że są przygotowane starannie, to po pewnym czasie jedzenia tego samego można czuć niedosyt. Podczas pobytu w Lizbonie zapałałam miłością do kuchni azjatyckiej. Bufety sushi są tu niezwykle popularnym konceptem, gdzie płaci się określoną sumę za obiad lub kolację, a potem je się bez limitów. Innym odkryciem był dla mnie Mercado Oriental, gdzie na każdym stanowisku serwuje się inny smakołyk kraju Azji Wschodniej: zupę Pho, makarony stir-fry i inne pyszności. Komuś znudzonemu lub rozczarowanemu portugalską kuchnią zawsze polecam to miejsce.
To prawda, Portugalia jest rajem dla surferów. Szczególnie dwa miasteczka: Ericeira i Nazare, które przyjmują tłumy profesjonalistów. Początkującym radzi się wziąć pierwszą lekcję w okolicach Carcavelos zaraz pod Lizboną, gdzie fale są delikatne a podłoże piaszczyste. Raz wzięłam udział w takich zajęciach i to było bardzo ciekawe doświadczenie.
Jeśli wybierzesz się na pierwszą lekcję w Ericeirze albo Nazare, możesz się zniechęcić: Ericeira ma naprawdę silne fale i kamieniste podłoże, a Nazare, mimo piaseczku, przeraża falami wielkimi jak budynki. Podczas wizyty w Nazare podczas okresu wielkich fal (wiosna i jesień) zdziwiłam się, jak niewiele te widoki mają wspólnego z amerykańskimi filmami o surferach w szortach, potrząsających wilgotnymi czuprynami w palącym słońcu. Nic takiego. Nazare było zachmurzone, wiał wiatr i co chwilę przechodziła fala deszczu. W takich warunkach, na gigantycznych falach, paru ludzi z deskami wyglądało jakby próbowali się ratować z katastrofy morskiej, a nie jakby radośnie łapali fale. Każdy miał przypisaną motorówkę, która natychmiast płynęła ich szukać w wodzie gdy tylko spadli z deski.
Inny sport wodny, który bardzo przypadł mi do gustu, to Stand Up Paddle. Odbywa się na desce nieco szerszej niż ta do surfingu i polega na wiosłowaniu na stojąco po spokojnych wodach, można więc wynająć deskę w okolicach Cascais, gdzie w zatoce nie ma dużo fal. Poruszamy się na stojąco lub na klęczkach, deska jest bardzo zwrotna, a widoki z wody na wybrzeże bardzo piękne. Dwa razy uczestniczyłam w zajęciach jogi na deskach stand up paddle – SUP Yoga – co polegało na tym, że najpierw pięcioosobowa grupa z instruktorem jogi/SUP wiosłowała w spokojniejsze miejsce, a następnie instruktor złączył deski razem, spuścił kotwicę (żeby prądy morskie nas nie zniosły ani nie rozłączyły) a następnie, zamiast na matach, odbyliśmy zajęcia na chwiejnych deskach. Parę ludzi wylądowało w wodzie przy niezbalansowanych pozycjach, ale wspominam to jako świetną zabawę – sport, woda, słońce i relaksujący szum fal to przepis na cudowny humor.
Portugalczycy uwielbiają festiwale muzyczne. W lecie organizuje się ich od metra, w całym kraju można się wybrać na festiwal różnych rodzajów muzyki. Najpopularniejsze to Rock in Rio i Nos Alive, na które wybiera się zdecydowana większość znajomych; wstęp na cały festiwal (3 dni) kosztuje między 200 a 300 euro, więc to nie jest tania rozrywka, aczkolwiek bardzo popularna. Portugalczycy uwielbiają plażę i wymienianie się wskazówkami, którą warto zobaczyć. Kiedy mieszkałam w Polsce, znałam tylko plaże Bałtyku, i wszystkie wydawały mi się takie same. W Portugalii uderzyło mnie, jak dużą wagę ludzie przywiązują do plaży: ma być odpowiednio szeroka, woda ciepła, fale lub bez fal, i oczywiście otoczenie natury, takie jak skały lub lasy, a może właśnie budynki– każda odmiana plaży znajdzie swojego amatora. Oprócz tego, Portugalczycy uwielbiają przesiadywać w barach i kawiarniach ze znajomymi.
Że są przystojni – owszem, to bardzo estetyczny naród. Portugalczycy są szczupli, o ładnych rysach i gęstych włosach i zarostach. Portugalki są zgrabne, mają piękną cerę, długie bujne włosy i delikatne rysy twarzy.
Inne, już nie tak pozytywne stereotypy, to bycie leniwym i spóźnialskim. Podczas gdy zgadzam się z tym drugim (owszem, są spóźnialscy i w dodatku nigdy nie czują się głupio za przyjście po czasie, więc nie często otrzymuje się przeprosiny), to ta pierwsza cecha wymaga dokładniejszego wyjaśnienia. Z moich obserwacji w pracy wynika, że Portugalczycy lubią się skupić nad pomniejszym detalem jakiejś sprawy i dopracować go z dokładnością. Jako efekt, pracują w pocie czoła nad mało istotnym szczegółem i pokazują z dumą efekty, nie zwracając uwagi na to, że ogólny efekt – przez brak na pozostałe zagadnienia – jest niedopracowany i ma wiele słabych punktów.
Uzbroić się w cierpliwość, bo będzie wam potrzebna na pierwszych etapach pobytu. Będzie się wam wydawać, że najbardziej typowy portugalski obrazek to kolejka, po wyrobienie numeru podatkowego NIF, zarejestrowania się do przychodni. Otrzymanie numeru ubezpieczenia społecznego może zająć kilka miesięcy. Nie zniechęcajcie się jednak, bo nie ma takiego problemu, którego nie można rozwiązać i chociaż niektóre sprawy są absurdalnie skomplikowane i wyglądają na paradoksy w stylu „żeby załatwić papier A, potrzebuję papier B, którego nie otrzymam bez papieru A”, to uwierzcie, że wszystko da się dostać za którymś razem. Jeśli przetrwacie próbę frustracji i cierpliwości, Portugalia wynagrodzi wam swoim zrelaksowanym stylem życia i nauczy cieszyć się szczegółami.