Mama trójki maluchów, przedsiębiorca, właścicielka fitness clubu, sportowiec – Monika Kobusińska

wpis w: Dookoła Pracy | 14

Monika Kobusińska – mama 3 maluchów, przedsiębiorca, właścicielka klubu fitness, trenerka, autorka innowacyjnych programów aktywności fizycznej „Aktywna ciąża”, „Mama i dziecko”, doradczyni chustonoszenia, sportowiec. Jednym słowem kobieta wulkan. W tym wywiadzie opowiada nam, jak godzi rolę mamy z prowadzeniem firmy i realizacją swoich pasji.


W tym wywiadzie uzyskacie odpowiedzi na pytania:

1. Skąd Monika czerpie energię do działania?
2. Jaki jest przepis na godzenie wszystkich aktywności i znalezienie życiowej równowagi?
3. Jak wygląda przykładowy dzień z życia Moniki?
4. Kto zajmuje się dziećmi, gdy Monika pracuje?
5. A co w sytuacji, gdy dzieci są chore, przechodzą przez tzw. skoki rozwojowe? Jak wtedy Monika sobie radzi ze wszystkimi obowiązkami i zobowiązaniami zawodowymi?
6. A jak wygląda kwestia planowania działań rozwojowych, podróży, spotkań towarzyskich przy malutkich dzieciach?
7. Monika jakiś czas temu ukończyła Triatlon. To kolejna z aktywności, która pokazuje, że lubi sobie stawiać wysoko poprzeczkę. Tak było zawsze?
8. Kiedy Monika przygotowywała się do Triatlonu? Jak udało się jej wpleść dodatkowe treningi w napięty już harmonogram?
9. Duża część jej zawodowych działań skierowana jest do kobiet w ciąży i po ciąży. Sama zresztą chodziłam na prowadzone przez nią zajęcia „Aktywna Ciąża”, czy też „Mama i Dziecko”. Co ją zainspirowało do stworzenia takich zajęć?
10. Czy kobiety po urodzeniu dziecka chętnie wracają do formy? Jak duża jest ich motywacja do ćwiczeń biorąc pod uwagę nowe obowiązki i nieprzespane noce?
11. Monika ma za sobą pracę na etacie. Dlaczego postanowiła przejść na swoje co było bodźcem do zmian? Jak czuje się w roli przedsiębiorcy?
12. Co macierzyństwo zmieniło w podejściu Moniki do kwestii zawodowych i co zmieniło w Monice?
13. Macierzyństwo inspiruje do…

 


Jak to potocznie mówię „z kosmosu” 😉 ale coś w tym jest!

A mówiąc poważnie, to zawsze miałam „rozwojowe ADHD”, robiłam mnóstwo szkoleń, kursów, podyplomówek itd. Uwielbiałam rozwijać się w wielu dziedzinach i szukać wiedzy w różnych branżach i kierunkach. Energię czerpię ze środka siebie. Jest ona wrodzona. Taki typ ze mnie, co żyje w ciągłym poczuciu chęci rozwijania się. Wiem, że nie wszyscy tak mają, ale dla mnie jest to pewien rodzaj wrodzonego napędu do działania.

To prawda, że rozwój osobisty, praca zawodowa, macierzyństwo i wiele innych ról w życiu powoduje ogromny mętlik i zagubienie. Odnalezienie tej równowagi to sztuka. To ogromne wyzwanie i wcale nie taka prosta rzecz. Kiedy szósty weekend z rzędu wyjeżdżam do np. warszawskiej szkoły biznesowej i wiem, że nie spędzę cudownego weekendu z trójką szkrabów, które są na etapie ogromnej potrzeby bliskości mamy w swoim życiu, serce mi się kroi. Ale to jest siła wyższa. Czasami trzeba poświęcić rok na cięższą pracę, by potem móc każdy weekend spędzać z dziećmi. W każdej wolnej dla mnie chwili siadam z nimi i im tłumacze jak bardzo je kocham i jakim są cudownym darem w moim życiu, aby wiedzieli, że niezależnie od tego, czy mama jest obok nich, czy jej na tę chwilę nie ma, to kocha je z całego serca. To jest taka próba życia w balansie, ale czy faktycznie mi się to udaje, to życie pokaże.

 

Z racji tego, że prowadzę firmę, to mój dzień oparty jest na własnym planie. To, co zaplanuje na dany dzień, to tym się zajmuję i nigdy nie wygląda on tak samo. Na potrzeby wywiadu postaram się go ujednolicić. Rano odstawiamy z mężem dzieci do przedszkola na godz: 8:00, jemy razem śniadanie, a potem zaczynamy pracę. Mąż jedzie do fitness klubu, a ja pracuję przed komputerem lub mam spotkania, prowadzę zajęcia i treningi, odbieram setki telefonów, odpowiadam na maile, sprzątam mieszkanie, gotuję obiad. O 15:00 jadę odebrać dzieci z przedszkola. Dwa razy w tygodniu prowadzę popołudniowe zajęcia pilates, więc wtedy wyjeżdżam do klubu o godz:16:00 i wracam o 22:00. Pozostałe dni jestem z moimi dziećmi: pieczemy, bawimy się lub wygłupiamy.  Robimy to, na co mamy ochotę 🙂

 

Mam przy sobie dwie cudowne kobiety, które przelewają mnóstwo swojej miłości na moje dzieci kiedy mnie przy nich nie ma – babcia i niania. Niania przyszła do mnie kiedy byłam w trzeciej ciąży i została do dziś. Obecnie pomaga mi dwa razy w tygodniu nakarmić dzieci, wykąpać i położyć spać kiedy ja wracam do domu z fitness klubu.

Natomiast babcia pomaga nam i w tygodniu i w weekendy. To jest najwspanialsza „instytucja”, która ratuje rodziców zawsze kiedy jest taka potrzeba.

 

Czasami trzeba rzucić wszystkie obowiązki i zająć się chorym dzieckiem, pomimo, że nie każdy jest w stanie to zrozumieć. Ja odwołuję wtedy wszystkie spotkania, zawieszam wykonywanie jakichkolwiek czynności zawodowych i zajmuję się dzieckiem, bo wiem, że ono w takich chwilach potrzebuje tej uwagi i miłości dużo więcej. Trzeba znać własne priorytety w życiu. Pomimo że nie jestem „matką kwoką”, to są sytuacje kiedy jestem w stanie rzucić wszystko by być z rodziną.

 

To nie jest łatwe zadanie. Zwłaszcza, ze względu na to, że mój mąż też intensywnie pracuje. Gdy ustalamy wyjazdy i szkolenia, to sprawdzamy w kalendarzach, które nam się pokryły i wtedy ustalamy czy „instytucja Babcia” przyjmie całą trójkę na weekend. Muszę oficjalnie przyznać, że mamy ogromne wsparcie w babci naszych dzieci. Gdyby nie to, to mogłoby być ciężko.

 

Triathlon był wyjątkową przygodą w moim życiu. W dzieciństwie trenowałam wyczynowo żeglarstwo. 7 lat w sporcie wyczynowym nauczyło mnie wiele cennych rzeczy, wykreowało mój charakter i sposób myślenia. Sport w moim życiu, to również chęć uznania w oczach mojego ojca-trenera, to lekcja która dała mi niesamowite doświadczenie, bo ojciec jest kimś bardzo ważnym w życiu każdej małej dziewczynki. Ale wtedy jeszcze tego nie rozumiałam i myślałam, że sport to sport, muszę realizować ambicje taty. Po zakończonym etapie z żeglarstwem poszłam na studia AWF i tam poznałam między innymi branżę fitness.

Triathlon w dorosłym życiu był chwilową przygodą, na którą zdecydowałam się po urodzeniu 3 dzieci. Ambitnie? Tak, bardzo, ale w moim przypadku była to nieodrobiona lekcja z dzieciństwa. Tym razem sport wiązał się z ogromną chęcią zaimponowania mężowi thriatloniście – kolejny ważny facet w moim życiu.

Przygoda z Triathlonem pokazała mi, że mam swoją drogę w życiu, że swoim postępowaniem, przyklejonymi pasjami, poprzeczkami itp. nie muszę przypodobać się nikomu innemu – ani tacie, ani mężowi. Cudowna lekcja, która pchnęła mnie na ścieżkę rozwoju osobistego.

Do triathlonu trenowałam przez 7 miesięcy. Na początku bardzo systematycznie 3 lub 4 razy w tygodniu wg ustalonego harmonogramu treningowego. Z planem mojej pracy zapoznawał się mąż, który starał się w tych godzinach dać mi czas i przestrzeń na trening, a on zostawał z dziećmi lub odwoził do babci, by samemu skorzystać z wolnego czasu na trening. Tak teraz myślę sobie, że te nasze dzieci kiedyś nam to wszystko wygarną! (śmiech)

 

Zajęcia „Aktywna Ciąża” prowadziłam jeszcze jak sama nie miałam doświadczenia związanego z ciążą i macierzyństwem. Byłam natomiast trenerem, który szkolił się w różnych odnogach branży fitness. Kiedy wprowadzałam program Aktywnej Ciąży na rynek, nikt w odległości 50km nie robił takich rzeczy. Po dwóch edycjach i nawiązaniu współpracy z fizjoterapeutkami, położnymi i instruktorką noszenia dzieci w chustach, sama zaszłam w pierwszą ciążę. Wtedy tematy związane z treningiem prenatalnym i postnatalnym (czyli trening w ciąży i po ciąży), żywieniem kobiet w ciąży i po ciąży i wszystkimi innymi tematy związane z macierzyństwem jak rozwój ruchowy dzieci, rozszerzanie diety niemowlaka, karmienie piersią, masaże shantala itd. – były dla mnie najważniejsze. Po prostu oszalałam na tym punkcie!

Zrobiłam mnóstwo fajnych kursów, między innymi instruktora noszenia w chustach i pracowałam z mamami i noworodkami, by mogły tulić się ze sobą jak najwięcej. Przez kolejnych 10 edycji – współpracowałam z ponad setką kobiet w ciąży, doradzając jak najlepiej potrafiłam, by ciąża była początkiem najcudowniejszej przygody z macierzyństwem. Kiedy moje mamuśki zawiązywały przyjaźnie i zbierały się w grupy po urodzeniu dzieci, powstał nowy projekt zajęć „Mama i Dziecko” – ćwiczenia razem z maluchami po 4 miesiącu życia.

Tak, to był cudowny czas.

 

Wszystko zależy od wsparcia jakie mają wokół siebie. Jeżeli najbliżsi (np. mąż, mama, teściowa) rozumieją potrzeby kobiety i jej powrotu do formy, to oferując pomoc choćby na godzinkę dziennie dają mamie przestrzeń na wyjście z domu. Są oczywiście kobiety, które oszalały z miłości na punkcie swojego dziecka i ani śnią zostawiać go w rękach „obcych osób”, ale im dalej w las, tym mają coraz większą potrzebę zrobić coś dla siebie. I to jest ludzkie, normalne i naturalne. Oczywiście efekty treningowe bardzo mocno uzależnione są od regeneracji, odpoczynku, snu, od hormonów, sposobu karmienia itd. ale najważniejszy jest komfort psychiczny, który taka mama może zafundować sobie spotkaniem z innymi mamami w grupie, czy choćby wyjściem z domu na trening i zrobieniem czegoś tylko i wyłącznie dla siebie.

 

Na studiach pracowałam na etacie, dorabiałam sobie w wakacje lub w weekendy. Natomiast po zakończeniu edukacji otworzyłam swoją pierwszą działalność gospodarczą. To było jak skok do głębokiej wody, bo wtedy nie miałam pomocy z żadnej strony. Wszystkiego uczyłam się z internetu, bo nawet nie było mnie stać na księgowość. O wszystko pytałam w urzędach albo znajomych osób. Po roku dorobiłam się swojej księgowej i kamień spadł mi z serca. Teraz jest mi dużo łatwiej, ale uważam że to była super szkoła życia dla mnie. Oczywiście, w międzyczasie pracowałam na etacie trenera i managera fitness klubów.

Nie lubię być ograniczana, a działalność gospodarcza daje mi wolność w dokonywaniu wyborów, dowolność czasu pracy, ale również uczy mnie odpowiedzialności za decyzje zarówno prawne jak i organizacyjne. Bardzo szybko trzeba było dorosnąć, aby nauczyć się sprzedawać to, co się kocha najbardziej. Musiałam nauczyć się jak to jest być sprzedawcą, takim handlowcem swojej pasji, tego co kochasz, jak być marketingowcem swojej własnej marki, a energię w pracy zamienić na swój własny brand. Ja się tego nie uczyłam, to przyszło do mnie samo z czasem.

 

Macierzyństwo w sprawach zawodowych, to niezły orzech do zgryzienia. To tak jakbym otworzyła sobie drugą bardzo ważną firmę z innej branży, która wymaga ode mnie innej wiedzy, innego podejścia i ogromnego zaangażowania. Pamiętam moje prowadzenie firmy sprzed okresu macierzyństwa, a teraz po… to zupełnie inny level życia. (Śmiech)

 

Do zmian! Do ogromnych zmian w myśleniu i postrzeganiu życia. Już nic nie wygląda tak samo, nawet jeśli na pozór komuś może się wydawać, że w moim życiu przybyło mi 3 dzieci, a Monika jest wciąż tą samą Moniką – to to jest nieprawda. Ktoś kiedyś powiedział, że macierzyństwo to błogosławieństwo – tak! Zgadzam się z tym. Zmieniłam swoje podejście do zawodu, przeorganizowałam czas, wyznaczam sobie granice na ilość czasu spędzonych poza domem, zmieniłam kompletnie swoje priorytety – na pierwszym stawiam swoją rodzinę, potem pracę. Macierzyństwo uczy pokory, daje wolność, uczy bezwarunkowej miłości, pozwala obserwować siebie i własne przekonania, uczy ufać sobie i własnej intuicji. To piękny czas i nie zamieniłabym go na żadną inną ścieżkę rozwoju 😉